niedziela, 17 listopada 2013

Narodziny świadomości Maćka

Znalazłem się na świecie w okolicach października 1987 roku. Był to jeden z tych burzliwych okresów w dziejach ludzkości, kiedy jedno imperium chyliło się ku upadkowi, by na jego zgliszczach mogło narodzić się nowe. A trzeba pamiętać, że otworzyć oczy po raz pierwszy w takich właśnie czasach to nie byle co!
Niestety pierwsze wrażenie nie było tak wspaniałe, jak to sobie wyobrażałem. Nie widziałem więc ani żużlowego kolosa z kruszejącymi nogami i zardzewiałym sierpem wbitym w jego lewą stopę, ani tego ze stali i ropy naftowej czyhającego, by zająć miejsce poprzednika. Zamiast tego zobaczyłem salę długości około 10 metrów, w niej kilkanaście stolików i tyluż małych ludków, którzy najwyraźniej również zupełnie niedawno dostąpili zaszczytu zjawienia się na świecie. Wniosek ów, pierwszy w moim własnym życiu, nie opierał się na żadnej podstawie rozumowej - właściwości i potęga logosu miały mi zostać objawione nieco później. Opierał się na intuicji. Już wkrótce poinformowano mnie, że był on słuszny oraz że znajduję się w specjalistycznym ośrodku dla nowo przybyłych na świat. Ośrodek ów był, jak w niedługim czasie odkryłem, oddziałem potężnej instytucji, rozpowszechnionej w wielu częściach świata, mającej za zadanie przystosowywać młode osobniki do życia i wprowadzać je małymi kroczkami w labirynty świata. Instytucja ta z dawien dawna nosiła miano Żłobka…

Początki rzadko bywają łatwe. Mój również nie był. Znaleźć się nagle w jakimś przeogromnym świecie, gdzie zna się raptem dwie osoby o niepokojąco prymitywnych, jeśli chodzi o strukturę słowotwórczą, imionach, czyli „mama” i „tata” może być ciężkim doświadczeniem dla niejednego. A taki problematyczny start bynajmniej nie rokuje dobrze na przyszłość. Łatwo więc ulec zniechęceniu, co też i mnie się przytrafiło.

Mówiąc najprościej - zupełnie nie mogłem się odnaleźć w zastanej rzeczywistości. Inne ludki, które na nowy dla nich świat reagowały w podobnie alergiczny sposób, były mi zupełnie obce, choć zmuszone stawić czoła zupełnie analogicznym problemom, co podobno jest silnym czynnikiem integrującym. Po prostu w żaden sposób nie potrafiłem nawiązać z nimi kontaktu. To było szalenie ambiwalentne - z jednej strony miało się świadomość, że są tacy, jak ja, z drugiej zaś zupełnie brakowało pomysłów na interakcję. Bo co w końcu, miałem podejść i zapytać pierwszego lepszego z brzegu ludka: Witam kolegę/koleżankę, jak kolega/koleżanka odnajduje się w tym świecie, do którego kolegę/koleżankę przydzielono? Zupełnie bez sensu; wyszedłbym na bezwartościowego bubka i jeszcze bardziej pogrążyłbym swój życiowy start. Głupio byłoby strzelać sobie samobója na początku meczu. Postanowiłem więc zaczekać na okazję, zdarzenie stwarzające szanse na zawarcie pierwszej znajomości. Do tego zaś czasu należało przyjąć najbezpieczniejszą z możliwych postawę konformistyczną. Zacząłem więc ryczeć, jak i wszyscy inni ludkowie.

Tak, należy to przyznać - płacz był dosyć prymitywną formą eskapizmu. Jednocześnie trzeba jednak pamiętać, że póki co brakowało rozsądnej alternatywy. Funkcjonując w świecie zero-jedynkowym nikt nie chciał być zerem, wszyscy więc „jedynkowaliśmy” poprzez płacz; manifestowaliśmy własną obecność oraz niezadowolenie z własnego statusu, jawiącego się jako coś pośredniego między niebytem a „prawdziwym” życiem, choć nikt z nas nie rozumiał wówczas cóż ta „prawdziwość” miała oznaczać i na czym polegać. Lepiej było w naszym odczuciu wziąć udział w zbiorowym buncie inicjacyjnym niż trwać w półśnie i odwlekać moment ostatecznego rozbudzenia.
Argumentami zachęcającym do płaczu były ponadto dość liczne pożytki natury ekonomiczno-materialnej. Wystarczyło zacząć ryczeć, przybierając jednocześnie nieco dramatyczny wyraz twarzy, by zwrócić na siebie uwagę obsługi naszego ośrodka, która natychmiast spieszyła z wszelkimi formami materialnych udogodnień poczynając od ciepłego mleczka (co jednak nie przez wszystkich ludków było reflektowane) po kolorowe przedmioty o nieskomplikowanej konstrukcji i pociesznej aparycji zwane przez obsługę zabawkami. Mnie te powody w zupełności wystarczały, by zaniechać płaczu na jakiś czas, choć, jak wnikliwy czytelnik zapewne zauważył, były to bardzo płytkie i bardzo doraźne formy przyjemności. Usprawiedliwiałem się tym, że jestem dosyć nowym ludkiem i wobec takiej okoliczności mogę sobie darować głębokie zaangażowanie w proces poznawania zmysłowego, zwłaszcza, że obsługa ośrodka nie wykazywała intelektualnych zdolności do zaoferowania bardziej metafizycznego substytutu tych tak zwanych zabawek.

środa, 13 listopada 2013

Zaproszenie do Klubu 27

Drogi Maćku!

Uprzejmie przypominamy, że pozostało Ci już tylko pół roku na podjęcie decyzji o dołączeniu do Klubu 27. Po upływie tego czasu szansa na znalezienie się w naszym elitarnym gronie minie bezpowrotnie!

Klub 27 jest jedynym w swoim rodzaju klubem zrzeszającym kilkudziesięciu muzyków różnych kategorii oraz ogromne rzesze ich fanów. Trzon Klubu od przeszło stu lat stanowią utalentowani artyści, począwszy od XIX-wiecznego pianisty, kompozytora i dyrygenta, Alexandre'a Levy'ego, a na współczesnych gwiazdach rocka, popu i R&B skończywszy. O prawdziwej sile naszej organizacji stanowią jednak od lat najzagorzalsi fani, zupełnie tacy, jak Ty!

Członkostwo w Klubie 27 to przede wszystkim bezprecedensowy w historii muzyki prestiż, wynikający z możliwości wiekuistego obcowania z takimi postaciami, jak Robert Johnson, Jim Morrison czy Amy Winehouse! To również szansa współtworzenia grona najgorliwszych fanów muzyki we wszechświecie! Co więcej, tylko klubowicze mają możliwość poznania pełnych i absolutnie prawdziwych okoliczności śmierci swoich idoli oraz prześledzenia ostatnich chwil ich życia. A wszystko to z komentarzem samych zainteresowanych!

Członkostwo w Klubie jest zupełnie bezpłatne, nie wymagamy wpisowego ani regularnych składek. Wystarczy spełnić zaledwie dwa warunki:
- wypełnić, podpisać i odesłać Deklarację o Członkostwie (w załączniku),
- umrzeć nie wcześniej niż w dniu 27. urodzin, nie później jednak niż na dzień przed 28. urodzinami.
Tylko tyle potrzeba, aby zostać członkiem Klubu 27!

Co więcej, istnieje również możliwość dołączenia do niezwykle elitarnej komórki - Klubu 27 Premium - pod honorowym patronatem przewodniczącego Kurta Cobaina. Wystarczy, że śmierć, zgodna z przedstawionymi powyżej warunkami, nastąpi w wyniku aktu samobójstwa.

Przyznasz zatem, Maćku, że trudno oprzeć się wyjątkowej ofercie naszego Klubu. Nie zwlekaj zatem, wszak zostało Ci już tylko pół roku!

Z poważaniem,
Zarząd Klubu 27 
(podpisano: Brian Jones, Jimi Hendrix, Janis Joplin)