- Cześć, Marek.
- Cześć, Jerzy, cześć - Marek nieznacznie skinął mi głową nie tracąc kontaktu wzrokowego z monitorem. Położyłem plecak koło szafki, powiesiłem kurtkę na wieszaku, zgarnąłem z biurka kubek z zaschniętym osadem kawy na dnie i ruszyłem w stronę pokoju socjalnego w ramach codziennej, porannej pielgrzymki. Na miejscu kilkuosobowa grupa współpielgrzymów z innych działów, skupiona wokół ekspresu dla baristów-amatorów, dzieliła się wzajemnie relacjami z weekendu, komentowała poranną, nie najlepszą pogodę oraz dodawała sobie otuchy słowami "byle do piątku". Nie miałem ochoty do nich dołączać. Weekend minął mi równie bezbarwnie, co całe dotychczasowe życie, pogoda psuła nastrój na tyle, że nie miałem ochoty o niej rozmawiać a piątek jawił się jako wydarzenie z przyszłej, jakże odległej epoki. Przywitałem się kurtuazyjnie, umyłem kubek, napełniłem go po brzegi czarną kawą i wróciłem do boksu.
Włączyłem komputer, uruchomiłem generowanie raportów. Tych samych, co w każdy poniedziałek. Poprawiłem sobie samopoczucie solidnym łykiem kawy i sprawdziłem pocztę. Trochę bzdur, przypomnienie Marka, że prosi o Raport R2 do dwunastej, nowy załącznik do przepisów BHP, z którym powinienem się zapoznać. No i oczywiście sprzedaż z minionego tygodnia - kilka tłustych, czerwonych cyfr z dopiskiem: "do realizacji budżetu pozostało już naprawdę niewiele!"
Raporty zaciągnięte, trzeba je teraz sprawdzić, ewentualnie poprawić i przesłać dalej. Dzień jak co dzień. Tydzień, jak każdy inny. Miesiąc niczym nie różniący się od poprzednich a pewnie i od przyszłych. Te same raporty, te same wskaźniki, te same procedury; jedynie wartości czasem nieznacznie się zmieniają. Tyle, jeśli chodzi o urozmaicenie. Tyle, jeśli chodzi o moją pracę. I tyle, jeśli chodzi o pracę większości z nas. Kiedyś mój ojciec pracował w fabryce. Opowiadał, że na dzień dobry podbijał na wejściu kartę zakładową, po czym montował jakieś trzpienie w dziwacznych maszynach przez tyle godzin, ile akurat wynosiła zmiana. W przerwie przegryzał kanapki, najczęściej z podwawelską, które robiła mu matka. Na koniec ponownie podbijał kartę i wracał do domu. A dziś? Moja "karta zakładowa" jest kawałkiem plastiku z elektronicznym czipem, każda "zmiana" odbywa się w tych samych godzinach a zamiast kanapek z podwawelską w przerwie konsumuję sushi. Poza tym nic się nie zmieniło.
Jest ok, numerki się zgadzają. Jeszcze tylko ostatnie dwie kolumny i raport można przesłać dalej. Teraz będzie już z górki. Oczywiście tylko do jutra, gdy dostanę nową porcję danych, nad którymi znowu będę musiał posiedzieć. Właściwie... Może to nie jest takie złe? Może to całe przychodzenie, wystukiwanie tego samego w nieskończoność, sprawdzanie tych samych wskaźników i jedzenie tego samego sushi nie jest takie złe? Przychodzę, robię swoje, wychodzę. Od ponad trzech lat wciąż to samo, powtarzam te same czynności, bardzo często mechanicznie i bez głębszego zastanowienia. Tak, jak sprzedawca na bazarze, który z łatwością odmierza w dłoni tyle kilogramów ziemniaków, ile sobie klient zażyczy.
To jest przede wszystkim proste, łatwe, nieabsorbujące a nawet niemęczące. Czy powinniśmy bronić się przed rolą małych trybików w wielkich korporacyjnych maszynach? Czy to nie wygodne pełnić funkcję małej śrubki, od której niewiele się wymaga, mało kto zwraca na nią uwagę, a jednocześnie jej płacą i nikogo nie obchodzi co robi i czym się zajmuje w czasie, gdy maszyna nie pracuje? Czy ta osławiona samorealizacji jest w ogóle czymś więcej niż pustym hasłem, za którym kryją się patentowane lenie, niespełnieni, pozbawieni talentów artyści i kryptoalkoholicy? Ludzie mówią, że praca w korpo odbiera im życia, demotywuje do działania, zabija w nich wiarę w siebie. No to ja pytam: co wam zabiera? jak was demotywuje? jak was zabija? Pytam dalej: a co chcielibyście robić, żeby was nie zabijało, nie demotywowało, żeby nic nie odbierało? Czego oczekujecie? Ludzie pragną pracy pełnej ciekawych wyzwań, kreatywnej, pasjonującej, dynamicznej, podczas gdy sami są najczęściej nudni, nieskomplikowani i flegmatyczni. Najczęściej zaś jest tak, że o tym czego chcemy, wiemy tylko tyle, że absolutnie nie jest to tym, co aktualnie mamy.