Rozemocjonowany tłum ludzi
skupiony wokół pociągu kolejki wukade, który zatrzymał się na kilkanaście
metrów przed peronem, zazwyczaj zwiastuje coś niemiłego. Dlaczego skład nie
dojechał do stacji? Dlaczego ludzie wchodzą na tory? Skąd ta wrzawa, skąd te
krzyki? Dlaczego ktoś zdziera gardło histerycznym: „Wołajcie pogotowie!”?
Wypadki chodzą po ludziach. Albo
raczej; ludzie chodzą na wypadki. Wiadomo, nie chcą, ale to nie wypadek jest
przyczyną człowieka (może być, ale to wciąż jednak rzadkość), a człowiek
sprawcą wypadku. Czasem chodzi o szyny, czasem o asfalt, o kamienie, korzenie,
czasem bo trzęsienie ziemi albo tornado. Najczęściej jednak demiurgiem wypadku
jest człowiek. Zdzisiek, Krzysiek albo Staśka. Człowiek.
Ludzie z wukadki wyglądają na wstrząśniętych.
Ktoś komentuje głośno rozedrganym głosem, ktoś krzyczy. Stało się! Człowiek pod
kołami kolejki. Kolejny wypadek. Chyba śmiertelny, ale dopóki ten tłum miota
się w chaosie, trudno to stwierdzić. Wiadomo, że na torach stoi wielotonowa,
metalowa bryła. Wiadomo, że pomimo wytycznych zawartych w rozkładzie jazdy,
bryła nie dojechała na czas na kolejny peron, zatrzymana przez maszynistę
kilkanaście metrów wcześniej z rozpaczliwym piskiem. Wiadomo również, że gdzieś
pod wielotonową, metalową bryłą znajduje się kilkadziesiąt kilogramów
mieszaniny kości, tkanek, mięśni i tłuszczu; królestwo - zwierzęta, typ – strunowce,
podtyp – kręgowce, gromada – ssaki, i dalej: żyworodne, łożyskowce, naczelne…
Straszny ten tłum, pięknie
krzyczą, profesjonalnie lamentują, ale zupełnie nic z tego nie wynika. Wiadomo,
że ktoś tam wpadł pod pociąg, ale co dalej? Pomagamy? Wyciągamy go? Ktoś chce
działać, ale tam jest krew. Wrażliwy na krew, nie da rady. Ktoś inny by
wyciągał, ale nie wiadomo, co na to współczesna medycyna. Pewien starszy pan
mówi, że kiedyś się wyciągało, ale wnuczek mu ostatnio powiedział, że teraz
wszystko jest inaczej. A jeśli wszystko, to może dziś już się nie wyciąga? W
końcu ktoś dostrzega, że tam obok wielgachnego, żelaznego koła leży jakaś nieforemna,
zapiaszczona kula. Jakby ktoś wiózł zestaw do gry w kręgle i zgubił kulę
średniego kalibru. Ktoś odważny podchodzi bliżej, chyba racjonalista, bo szybko stwierdza, że w
kręgle gra się bardziej foremnymi kulami. Po chwili do zjawiska podchodzi
kolejny, trochę się zna, był na medycynie, ale za dużo nauki, więc poszedł na marketing
i zarządzanie. Do tego odwiedzał swego czasu Hula-Kulę, więc o bołlingu też ma
jako takie pojęcie. Nie, to nie kula do gry w kręgle – stwierdza samozwańczy
ekspert – to ludzka głowa. Z grubsza taka sama, jaką ma każdy ze zgromadzonych
gapiów. Tylko stanowczo oddzielona od reszty ciała, co jej niespecjalnie służy.
„Krzysiek! Krzysiu! Krzyś,
gdzie jesteś??” – ktoś z tłumu się wydziera. Ciszej, kobieto! Przecież tu
tragedia, tu wypadek śmiertelny, a ty się drzesz za swoim Krzysiek jak opętana!
„Krzysiuuu!” – nie odpuszcza kobieta po pięćdziesiątce, w skromnym stroju, z
reklamówką z dyskontu w dłoni. Przeciska się przez tłum, potrąca Bogu ducha
winnych ludzi, którzy przypatrują się z przepełnionym fascynacją frasunkiem głowie
oddzielonej od ciała, pierwszej, jaką przyszło im kiedykolwiek oglądać. „Krzysieeeeeeek!”
– drze się kobieta, nie zważając na innych.
Ktoś ją rozpoznał. „Pani
jechała ze mną kolejką” – mówi jakiś facet, niby nieźle ubrany, ale oczy
przepite, jak u żula z dwudziestoletnim stażem, albo gościa, którego przerosła
transformacja. „Pani była w drugim wagonie. Co to za Krzysiek, co go pani szuka?”
Wtedy kobieta dostrzega tę
nieforemną kulę leżącą obok koła wukadki. Zastanawia ją spokój, swoista
beztroska, z jaką kula odnosi się do niezwykłych okoliczności dzisiejszego
popołudnia. Ludzie biegają, krzyczą, podnoszą lament; maszynista wyrywa sobie
ostatnie włosy z wyłysiałej głowy, gdzieś w oddali słychać pierwsze syreny,
pełen jazgot, wielkie poruszenie, a ta kapryśna kula po prostu sobie leży,
pełna obojętności, która w takich chwilach nie przystoi nawet takim nieforemnym
kulom. W kobiecie wzbiera gniew, ta kula nie może sobie tak po prostu tam
leżeć. Zresztą, to nawet nie jest kula, to jest jakieś… Jakaś… bryła. Bardziej
podłużna, jak jajko. Ale zupełnie niegładka, są wgłębienia i wypustki. Tu dwie dziury,
tam wystający grzbiet niby górska grań albo dach gotyckiego kościoła. A
wszystko w krwisto-brązowym pyle. Co to jest? O co tu chodzi?
Kobieta zbliża się do zjawiskowej
kuli, nachyla się…
„Krzysiu, czemu jesteś kulą?” –
pyta kobieta. „Krzysiu, czemu tu leżysz? Miałeś czekać na peronie na wukadkę,
miałeś się dosiąść i mnie znaleźć.” „Krzysiu, czemu tu leżysz? Ludzie czekają,
chcą jechać dalej. Wstawaj! Krzysiek, przecież nie możesz tu tak leżeć! Jedziemy
do ciotki, zapomniałeś?” „Krzysiek, co to w ogóle znaczy? Gdzie jest reszta
ciebie? Krzysiek, o co chodzi? Krzysiek! Odpowiadaj jak matka pyta!”.
Kilka osób spostrzegło, że sytuacja
przedstawia się nieszczególnie. Złapali kobietę pod ramiona; próbują odciągnąć
ją od torów, od nieforemnej kuli opartej leniwie o koła kolejki, od pozbawionej
reszty ciała głowy Krzyśka. Nagle jednak kobieta wyrywa się; okazuje się, że
dysponuje nadludzką siłą, jak Pudzian. Każda matka potrafi być Pudzianem, kiedy
chodzi o dziecko.
Kobieta zdecydowanym ruchem
podnosi głowę z torów. „Szybko! Szybko!” – krzyczy, ale nikt nie wie o co jej
chodzi, ani co mają robić szybko. Krzysiek, sprowadzony aktualnie do objętości
własnej głowy, jako że reszta ciała spoczywa gdzieś pod kolejką i nie bierze
udziału w bieżących wydarzeniach, również niezupełnie pojmuje o co chodzi
matce. Wiadomo - matki tak czasem mają, że nie wiadomo dokładnie o co im
chodzi. Poza tym, że na pewno chcą jak najlepiej. Kobieta wpycha głowę do
reklamówki. Miała w niej tylko pudełko czekoladek, pewnie na prezent dla tej
ciotki, co to mieli do niej jechać z Krzychem. A że dyskonty robią teraz pojemne
reklamówki, głowa jeszcze jakoś się mieści.
„Szybko panowie, szybko!” –
kobieta przytomnie dostrzega ratowników wysiadających właśnie z erki. Wciąż nie
wiadomo jednak, co ma być szybko. Ratownicy patrzą zdezorientowani, jak kleista
jucha oblepia od wewnątrz reklamówkę z dyskontu. Pudełko czekoladek też jest
już mocno upaćkane. Tylko o co chodzi tej nieszczęsnej kobiecie? Co ma być
szybko? Szybko do prosektorium na sekcję zwłok? Szybko w formalinę? W końcu jeden
z ratowników zdobył się na odwagę: „Proszę pani, co pani tak z tą… reklamówką?”
„Weźcie ją szybko! Weźcie
szybko resztę! Przyszyjcie! Przecież tu trzeba szybko!”
I znowu konsternacja. Co ona
chce, głowę do reszty ciała przyszywać? Żeby ładniej w trumnie wyglądało? Szwy
się przypudruje, albo założy koszulę z wysokim kołnierzykiem – przy dobrym
wykonaniu można otwierać w kościele przed rodziną i nikt się nie skapnie, że
Krzysiek jest trochę jak dwuelementowe puzzle 3D. Wszystko do zrobienia, tylko
czemu ma być na szybko?
Wtedy kobieta precyzuje o co
jej chodzi. „Przecież jak się szybko przyszyje, to wszystko jest dobrze. Zrasta
się, goi. Tylko trzeba szybko, bo obumiera! Czytałam w gazecie. Taki facet
opowiadał, że mu rękę powyżej łokcia ucięło, ale mu przyszyli. Nie jest sprawna
na sto procent, ale nią ruszą. Najwyżej Krzysiek będzie musiał uważać, żeby za
bardzo tą głową nie kręcić. Same palce też przyszywają, jedna dziewczyna miała
taki wypadek, że jej wskazujący, środkowy i serdeczny lewej ręki urwało.
Przyszyli. Dziewczyna nawet na gitarze potrafi grać! Medycyna bardzo poszła do
przodu! Baśka to mi nawet ostatnio mówiła, że jakiemuś tam w Ameryce krajzega przyrodzenie
ciachnęła. Przyszyli mu i jeszcze dzieciaków narobił!”
Jeden z ratowników mimowolnie
przejmuje reklamówkę z rąk matki. Mógł zrobić jak kumple z osiedla – pieprzyć studia,
zrobić uprawnienia na koparkę albo wózek widłowy, mieć zwyczajną robotę,
ósma-szesnasta i fajrant. Żadnych poharatanych ciał, spóźnionych pieszych, plam
z krwi i jelit na asfalcie, żadnych zmiażdżonych członków, obciętych rąk, nóg,
głów, żadnych kochanek, żon, matek.
Spogląda na zawartość
reklamówki. Twarz Krzyśka wyraża zrozumienie.
„To nie twoja wina, stary” –
Krzysiek próbuje się tłumaczyć przed ratownikiem. „To ja… Spieprzyłem. Trzeba
było wyjść wcześniej, trzeba było przewidzieć, że autobus może się spóźnić… A zresztą…
Mogłem odpuścić. Za kwadrans byłaby kolejna wukadka. Zadzwoniłbym do matki,
powiedział, że dojadę następną. Spieprzyłem…”. Ratownik odnosi reklamówkę do
erki. „Już bierzemy i zaraz zszywamy” – rzuca bez przekonania.
Matka wpatruje się w ratownika
zniecierpliwionym wzrokiem. „To jeszcze resztę weźcie! Bo jak inaczej
przyszyjecie? Tam leży” – wskazuje na skład kolejki.
„Już bierzemy”.
„Dobrze. Ja jadę, bo się
spóźnię. Pan powie Krzyśkowi, że czekam u ciotki”.