wtorek, 30 czerwca 2015

Kocie sprawy

Nie ma to jak kotka. A najlepiej dwie, przecież jedna będzie się nudzić… Mrukliwe, futrzaste baby z wąsami, prawie jak Conchita, ale mają jednak w sobie dość godności, by nie śpiewać na Eurowizji. Z rana (a rano dla kotek to piąta, wpół do szóstej najpóźniej) wpakują ci się do łóżka i wyjadą z dyńki – ot, taki koci znak pokoju i miłości. Ale spróbuj tylko odwdzięczyć się w ciągu dnia, kiedy akurat byczą się na posłaniu drapaka. Ofukną cię stanowczo, bo niby jakim prawem przerywasz ich drzemkę, zaledwie trzecią tego dnia?! Koty przesypiają ponoć sześćdziesiąt procent doby. Tym bardziej zaskakuje skala chaosu, który w pozostałym czasie aktywności potrafią rozpętać na całej dostępnej dla nich przestrzeni.
Prosty przykład. Na blacie w kuchni, zawinięta w plastikową torebkę śniadaniową, leżała kajzerka. Stara, czerstwa, zapomniana, czekała aż łaskawa ręka skruszy ją i podkarmi przypadkową gromadę gołębi koczujących pod blokiem. Nie doczekała się. Wracam do domu, pozornie wszystko wygląda normalnie. Kotki wylegują się leniwie w przypadkowych miejscach, jedna rozłożona jak płaszczka na podłodze pod drzwiami balkonu, druga zwisająca niedbale tylnymi łapkami z krzesła obrotowego. Norma. Wchodzę więc do mojego pokoju i… otwieram szeroko oczy.
Kapa na łóżku podwinięta, na niej i wokół mnóstwo okruchów, na środku zaś leży poobgryzana ze wszystkich stron obeschnięta kajzerka. A w mojej głowie pomieszanie złości, niedowierzania, podziwu i strachu. Złość, bo cały ten syf trzeba będzie sprzątnąć. Niedowierzanie, bo koty jakimś cudem zorganizowały logistykę pozwalającą na przeniesienie całej zasuszonej kajzerki z blatu kuchennego na moje łóżko. Podziw z tego samego mniej więcej powodu – rozumiem, że zrzuciły bułę na podłogę, ale jak do cholery władowały ją na moje łóżko?! Strachu, bo jeśli wpadły na tak abstrakcyjny z mojego punktu widzenia koncept, to lepiej nie myśleć, na jak zwichrowane pomysły mogą jeszcze wpaść.
Co było robić – przecież nie zagonię kotów do sprzątania. Wyciągnąłem odkurzacz – odrobina słodkiej zemsty, bo one nie znoszą tego ryku – i sprzątnąłem rozkruszone pieczywo z łóżka.

Podobnych wydarzeń było już kilka. Ale tak jak łatwo sprzątnąć kajzerkę, tak i łatwo zebrać rozlaną wodę z szuflady, albo kupić nowe słuchawki. Kiedy jednak na spokojnie analizuję kocie zestawienie zysków i strat, nasuwa się jeden zasadniczy wniosek. Warto było adoptować!

sobota, 27 czerwca 2015

Esmeralda

Czego poszukujesz, Esmeraldo?
Wyłowić cię z tłumu nigdy nie stanowi problemu. Wystarczy, że zamkniesz swą marmurową figurę, tę porcelanową talię wyprofilowaną zgodnie z najwyższymi standardami Unii Europejskiej, w jakąś zgrabną, nie za długą sukienkę. Oto jesteś, żywiołowo migający punkt na dziesiątkach samczych radarów. Oni już sposobią się do ofensywy, ale to przecież ty decydujesz, kto podpłynie blisko, a kto w swej naiwności nadzieje się na minę.
Wybierasz, jak się wybiera jogurt w hipermarkecie. Jaka marka, jaki wariant, jaki smak, jaka pojemność, czy ze zbożem, z owocami, czy może jednak fit. Cała lodówka szczerzy się przed tobą zadziwiającą gamą nienaturalnych uśmiechów, pręży muskuły (jeśli są) i rzuca zaczepne spojrzenia. Ciebie nie interesują promocje, nie spoglądasz na marki własne w dyskontowych cenach. Liczy się tylko towar premium. Najlepiej bezglutenowy, bezcukrowy, taki, przy produkcji którego nie pracują dzieci poniżej piętnastego roku życia, ani nie wycina się lasów tropikalnych, przebadany i zatwierdzony przez Polskie Towarzystwo Dietetyki Sportowej. Bo to ty wybierasz.
Wtedy podchodzisz i spoglądasz mu w oczy. Potrzebny ci zaledwie jeden błysk spod gęstych, grubo tuszowanych Armani Black Ecstasy rzęs. On już wie, że został wybrany. To jego kolektura okazała się szczęśliwa, to jego wybrało czterdzieści pięć kulek po tym, jak nastąpiło zwolnienie blokady. Wystarczy dosłownie jeden błysk spod zacieniowanej Chanel Les 4 Ombres powieki, a on już wskakuje do wózka, już jedzie w stronę kas.
Zaczynacie nieśmiało, jak dziecko próbujące nieporadnie rozbujać huśtawkę. On wie, że wygrał, ale niezupełnie jeszcze ma pomysł, co zrobić z tak nagle nabytą fortuną. Nie naciskasz. Niech przejmie inicjatywę, a właściwie niech mu się wydaje, że przejął. Niech nabierze pewności, niech się w niej zatraci. Każdego zwycięzcę pochłonie w końcu pewność siebie. Huśtawka wychyla się coraz bardziej, amplituda drgań rośnie. Wasze ciała splatają się z coraz większą zawziętością. Chodzi o to, aby powierzchnia styku była jak największa. Dłonie skanują barki, ramiona, łopatki, biodra, krzyż i niżej – złośliwość Boga, że człowiek ma je tylko dwie. Zespalacie się w uścisku, łapczywie sklejacie naskórkiem, dyfundujecie w sobie nawzajem.
Usta w końcu musiały się spotkać. Udało się. Potrzebowaliście rozciągniętych w nieskończoność minut poszukiwań, momentów gorzkiego zwątpienia i frustracji, dziesiątek nietrafionych mlaśnięć i cmoknięć. Wreszcie los okazał się łaskawy. Przynajmniej dla niego; przecież ty, Esmeraldo, dokładnie wiedziałaś kiedy i jak to nastąpi. To ty zarządzasz losem, kreujesz los, ustawiasz jego harmonogram i decydujesz, kiedy nastąpi przejście do kolejnego etapu. W końcu pozwalasz jego spierzchniętym i zmęczonym przez tęskne poszukiwania ustom odnaleźć ciebie. Ileż radości pulsuje nagle w tych mięsistych, nieco słonawych, pokrytych lekko złuszczającą się skórą workach, gdy niby przypadkowo przytrafi im się nagle delikatne muśnięcie o smaku pomadki Chanel Rouge Coco. Oto koniec tułaczki. Oto Ziemia Obiecana, nieważne Kanaan czy Łódź.
Później wszystko dzieje się już bardzo szybko. Incydentalne spotkania dwóch obcych sobie warg z dyskretnych skubnięć bardzo szybko przechodzą w łapczywy taniec hedonizmu. On wariuje, ty udajesz, że za jego wariactwem nadążasz. Czas jakiś trwacie w epileptycznym zwarciu; dłonie wygniatają koszulę i sukienkę. Języki odbijają się od siebie, zębów i podniebienia, knagujecie je zawzięcie, mocno. Ten węzeł nie może puścić!
W końcu następuje konkretna decyzja. Szybko wychodzicie z klubu. Taksówka oczywiście czeka, o tej porze nigdy ich nie brakuje. Kierunek jest prosty – do niego. Jedziecie sczepieni jak dwa płaskie klocki Lego, ale taksówkarz ma to gdzieś. Dla niego to kurs jak co sobotę. Czujesz, jak twój produkt emanuje szczęściem i sukcesem, tak jakby jogurt mógł cieszyć się, że został włożony do koszyka klienta.
Dla ciebie też jest ok. Znowu się udało. Jak zwykle - znalazłaś, co chciałaś.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Wszystko masz!

Czego jeszcze potrzebujesz? Przecież wszystko masz.
Dobrą robotę masz, w dużej firmie. Kasa się zgadza, a jak dowieziesz targety, to już w ogóle jest fajnie. Biuro masz ładne, nowoczesne; są ergonomiczne fotele i ekspres do kawy na kapsułki. Siedem różnych smaków! O jedenastej zawsze wpadnie pan kanapka z czymś dobrym, a co drugi dzień sushi. Szefa masz całkiem spoko, gość co chwilę w delegacji; zjazdy, konferencje… Nie przeszkadza Ci na co dzień. Masz pokój do czilautu, automat z batonikami i soki owocowe w socjalnym. No i ta klimatyzowana winda – prawdziwy wypas!
Mieszkanko też masz przecież niczego sobie. Siedemdziesiąt metrów to chyba akurat dla singla? Fajnie urządzone, twój architekt naprawdę dobrze sobie to wszystko wymyślił. Przejście z kuchni do jadalni – pierwsza klasa! Dobrze, że zdecydowałeś się na te stylowe, włoskie meble – tanie nie były, ale zarąbiście pasują do całego mieszkania. No po prostu klasa! Wiadomo, jeszcze parę latek musisz się pobujać z kredytem, ale warto było. Dzisiaj każdy chce mieszkać w Wilanowie.
Brykę masz dobrą, elegancką, wygodną, szybką. Ile potrzebujesz do setki? Siedem sekund? Sześć i pół? Tapicerka skórzana - wiadomo, tak musi być - ale wykonanie naprawdę pierwsza klasa. W końcu niemiecka doskonałość. Aż szkoda tyłka z fotela podnosić, jak trzeba wysiadać. Autko dobrze się prowadzi, nie szarpie, nie wywija numerów. Wiadomo, że służbowe, to nie to co własne, ale i tak jeździsz ile chcesz, kilometrówek nikt nie sprawdza, no i za wszystkie te serwisy, przeglądy płaci firma.
Wakacje zawsze spędzasz w topowych miejscach. Nie jakieś tam Włochy, Chorwacje, Grecje czy Teneryfy, gdzie tylko plebs jeździ. Nie jakieś Egipty, Maroka i Tunezje, gdzie strach wyjrzeć przez okno z pokoju, bo cię zaraz zastrzelą. Ty jeździsz stylowo, modnie, tak jak się teraz jeździ. W zeszłym roku Dominikana, dwa lata temu Sri Lanka a w tym? No właśnie! Vanuatu, bracie, to jest miejsce na wakacje! Świetny wybór. Słyszałem, że miejscowe panienki strasznie lecą na Europejczyków. All inclusive, stary! All inclusive!
Tu zresztą też masz życie, jak pan! Co weekend imprezka, tylko najlepsze kluby. Lada moment na Mazowieckiej zaczną rozwijać czerwony dywan, jak tylko zobaczą, że wysiadasz z taksy! Karki z ochrony kłaniają ci się w pas. Wystarczy, że machniesz im przed oczami swoją kartą vipowską. Masz wszystko, driny, muzę, a jak ci się zachce, to diler jointy w zębach przynosi. Wie, że ma do czynienia z biznes klasą! A laski ustawiają się w szeregu i organizują między sobą casting na to, która ma dziś na ciebie wyłączność
Ogólnie masz pełen luz - zero zobowiązań, stary. Nikt ci nie powie, że krzywo pościeliłeś łóżko, albo niedokładanie wyszczotkowałeś muszlę klozetową. Dla nikogo nie wracasz za późno do domu. Dla nikogo nie siedzisz za długo pod prysznicem. Dla nikogo za głośno nie pierdzisz, nie oglądasz meczu za długo, nie zjadasz o jednego hamburgera za dużo, ani nie wypijasz o jedno piwo za dużo. Sam decydujesz, kiedy wyrzucić śmieci, a kiedy nakarmić rybki. Masz nad tym wszystkim władzę, stary, sam wszystkim rządzisz! Nikt cię nie strofuje, nie napomina, nie pilnuje, bo nikogo takiego nie masz! Nie masz nikogo takiego i już!

I sam widzisz, stary, że kto jak kto, ale ty to wszystko masz…