środa, 30 lipca 2014

Polska piłkarską potęgą

Mecz Legii z Celtikiem odsłonił brutalną prawdę, której niektórzy już się domyślali, ale nikt nie ośmielał się powiedzieć tego głośno: Polska jest absolutną potęgą w piłce nożnej!
Kilka minut po ostatnim gwizdku sędziego karty odkrył prezes Leśnodorski: "Tak, przestajemy się wygłupiać. W tym sezonie idziemy po puchar Ligi Mistrzów, inna opcja nas w ogóle nie interesuje. Zresztą, zapytajcie w Lechu - dla nich wygranie Ligi Europy to podstawowy cel na ten sezon. I tylko Ruch Chorzów może ich jeszcze zatrzymać."
Henning Berg dodał, że niektóre z klubów europejskiej czołówki przeczuwały co się święci: "Barcelona chciała kupić Radovicia. Dawali 50 milionów euro oraz Alexisa Sancheza i Neymara, ale ich wyśmialiśmy. Zresztą Neymar i tak jest za słaby technicznie na polską Ekstraklasę." Prasa katalońska donosi ponadto, że Sanchez bardzo chciał grać dla Legii, ale nie mógł liczyć na miejsce nawet na ławce rezerwowych. Dlatego z rozpaczy poszedł do Arsenalu.
Ogromny niepokój w całym piłkarskim światku wzbudza teraz kwestia eliminacji do Mistrzostw Europy. Rodzi się przede wszystkim pytanie o to, co Polacy będą wyczyniać z rywalami. Niemcy już ogłosili, że jako świeżo upieczony Mistrz Świata domagają się przeniesienia do grupy bez Polaków, coby mogli bez wstydu awansować z pierwszego miejsca w grupie. Inną strategię obrali Szkoci. Chcą jak najszybciej zerwać wszelkie więzi z Wielką Brytanią i poprosić Polskę o pokojową aneksję jako część województwa podkarpackiego. Jeszcze inną drogą poszli Irlandczycy - złożyli właśnie w FIFA wniosek o przeniesieni do strefy CONCACAF. Gruzini z góry założyli, że wobec braku szans na zdobycie punktów, dwa walkowery dadzą im najlepszy możliwy bilans bramkowy. Gibraltar zaś rozpoczął negocjacje z prezesem Bońkiem w kwestii możliwie najniższej porażki przed własną publicznością. Za wynik 0:5 proponują ostateczne wyjaśnienie okoliczności śmierci generała Sikorskiego.
Największe firmy bukmacherskie już ogłosiły, że na mecze Polaków będą przyjmować jedynie zakłady typu "w której sekundzie Polacy strzelą pierwszego gola" i "ile bramek w ostatnim kwadransie gry Lewandowski strzeli głową". Najbardziej natomiast niepocieszony z faktu nagłego wyjścia na jaw potęgi Polaków wydaje się Sepp Blatter. W końcu pojawiła się bowiem reprezentacja, której meczów prezes FIFA nie będzie mógł dowolnie ustawiać. 

czwartek, 17 lipca 2014

Zakopanoptikon 2014

Sto lat temu Andrzej Strug napisał „Zakopanoptikon”, prawdopodobnie jedną z ciekawszych powieści o Zakopanem. Jej akcja toczy się w stolicy Podhala (chwilami w Tatrach) w trakcie letniego sezonu. Te wakacje okazują się jednak dla wypoczywających w Zakopanem gości wyjątkowe. Cały czas bowiem niemiłosiernie leje; deszcze pada nieubłaganie przez siedem kolejnych tygodni.
Powieści Andrzeja Struga nie wspominam tu w celach jedynie promocyjnych, choć oczywiście serdecznie polecam jej lekturę. Chodzi mi raczej o przywołanie koncepcji, która, oddzielona od literackiej, zamierzonej przez autora przesady, zaczyna krystalizować się w świecie realnym. Na nieszczęście podczas mojego urlopu.
Po pierwsze: leje! Dziś deszcz jest wręcz nie do zniesienia, strumienie wody zalewają całą okolicę, zmywają ulice, ścieżki i resztki pogody ducha. Wcześniej opady nie były może ciągłe, jednak nieustannie wypiętrzające się chmury i pohukiwania burzy skutecznie dawały do zrozumienia, że wyjście w wyższe partie gór nie jest wskazane. W reglu natomiast błota co niemiara, na spacer najlepiej iść w kaloszach.
Po drugie: wielodniowe niewychodzenie w góry zaczyna odbijać się na nastroju. Aktualnie jestem zawieszony między apatią a otępieniem, upływ deszczowych godzin próbuję przyspieszać grą w kości zapijaną kawą bez cukru. Boję się jednak, że wkrótce nastąpi faza wariactwa i niczym taternicy z powieści Struga zacznę się wspinać po fasadzie ośrodka. Albo nie wiem, wykąpię się w kałuży, zbuduję zamek z patyków i błota albo wydoję komuś krowę.

Weekend niesie ze sobą pewną nadzieję, że jednak się przejaśni i uda się wyjść w góry, może nawet dwukrotnie. Pozostaje czekać i wierzyć, że uda się jeszcze w tym miesiącu spojrzeć na świat z perspektywy dwóch tysięcy metrów. Po weekendzie mają bowiem powrócić deszcze i murzasichlański zakopanoptikon zacznie się od nowa.

wtorek, 15 lipca 2014

Łukasz

Nie wiem, z czego to wynika, ale powoli staję się dość popularny wśród bezdomnych koczujących na zakopiańskim dworcu autobusowym. Po raz kolejny okazało się, że spośród kilkunastu pasażerów, to właśnie ja wydałem się pewnemu bezdomnemu najwartościowszym partnerem do rozmowy.
Bezdomny ów miał na imię Łukasz. Losy jego żywota okazały się dosyć poplątane.
Przede wszystkim Łukasz to człowiek, który zwiedził spory kawałek Polski. Przez jakiś czas pracował również w Warszawie – budował osiedla mieszkaniowe na Bemowie. Potrafił ponadto wymienić Bielany, Targówek, Żoliborz oraz Zielonkę i Wołomin. Czyli coś tam w sumie zwiedził.
Niestety, stabilną sytuację życiową zburzył Łukaszowi pewien incydent, w wyniku którego wylądował za kratkami. Szedł sobie pewnego razu z mamą po ulicy. Nagle, zupełnie nie wiadomo skąd, podszedł do nich Murzyn i, zupełnie nie wiadomo czemu, opluł mamę Łukasza. Na taki despekt mój rozmówca zareagować mógł tylko w jeden sposób. Ostatecznie stanęło na tym, że za pobicie Murzyna Łukasz dostał osiem lat.
Mimo, że to wydarzenie zachwiało nieco jego życiorysem, Łukasz zapewniał mnie, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Z wykształcenia jest kucharzem (skończył technikum gastronomiczne) i planuje w niedługim czasie wrócić do profesji. Obiecał mi, że kiedy przyjadę następnym razem do Zakopanego, będę mógł spróbować specjałów, które dla mnie ugotuje. Podziękowałem i powiedziałem, że trzymam go za słowo.

Na koniec Łukasz zapytał, czy nie wsparłbym go finansowo, gdyż chciałby dokonać zakupu polskiego taniego wina. Oczywiście nie byłem w stanie odmówić. Podczas tej krótkiej konwersacji zawiązała się między nami swego rodzaju relacja; może nieco na wyrost, ale ośmielę się rzec, że się zdążyliśmy się zakumplować. Wręczyłem mu dwa złote. W końcu kiedy przyjadę tu ponownie, Łukasz upichci mi coś naprawdę ekstra!

czwartek, 10 lipca 2014

LOL

Zajebałem MF-kę! Tak, ta gra zaczęła się naprawdę dobrze. Świetnie wręcz, tym bardziej, że długo nie grałem. A rankeda to już nie pamiętam, kiedy ostatnio... A tu chyba szykuje się łatwe zwycięstwo.
O nie! Twisted Fate! Ma full hapca, uciekam. 
Troszkę zjebałem, powinienem bardziej focusować przeciwników a skupiłem się na wieży. No i spanikowałem, kiedy Twisted odpalił ulta.
Kurwa, źle rozegrałem! No nie, nasz turret! Oj, niedobrze...
W dupę jeża, ile ta Caitlyn ma killi? Jest już chyba nieźle nafeedowana. Musimy na nią uważać.
O w dupę, jaki on ma damage?! Sorki, ale ja go nie mam jak powstrzymać. Chyba trochę za szybko stwierdziłem, że na pewno to wygramy.
Uwaga! TF idzie na bota!
Ech, no wiem, ale MF-ka też ma duży damage. 
Ej, a co tam się dzieje na midzie? Ilu ich tam jest? Nie wiem, na kogo mogę sobie pozwolić. EJ, what the fuck, nie mogłem wcisnąć summonerki! W sensie heala! Kuźwa, znowu zginąłem. A miało być tak pięknie.
Pierdolę, nie gram!
Żartuję.
Nie, to po prostu nie ma sensu. Surrender?
Ale następną musimy wygrać, bo znowu wylądujemy w brązie!

środa, 2 lipca 2014

Arbuz

Jeden z tych paskudnych stanów - gdy po intensywnej, pełnej pozytywnych wrażeń dobie siadam przed kompem ze świadomością, że najlepsze co może mi się tego wieczora przytrafić to świeży arbuz, którego właśnie kupiłem w markecie. Ale czy w ogóle poczuję jego smak? Może będzie mi się wydawać, że wciąż wsuwam tę fantastyczną koftę wołową z grilla, tudzież soczystą karkówkę, popijając je dobrym, czerwonym winem?
Jasne, arbuzy są ok. Ale gdy znajdujesz się w znakomitym towarzystwie w eleganckim hotelu, gdzieś poza zgiełkiem miasta, jest to nieporównywalnie bardziej ok. Co może zrekompensować arbuz? Rozmowy na mnóstwo tematów z ludźmi, których tak rzadko ma się okazję spotykać? Wspólne żarty i salwy śmiechu? Wygibasy na parkiecie i skocznego wężyka w atmosferze etanolowego szczęścia i odprężenia? Niestety, arbuz jest w takiej sytuacji bezradny. Z arbuzem nie pogadasz ani nie potańczysz. Możesz z nim co prawda pić, ale z góry wiadomo, że arbuz będzie oszukiwał i tylko ty będziesz mieć kaca następnego dnia. A wszyscy znają tę oczywistą prawdę, że kolektywny kac może łączyć i integrować nie mniej niż samo picie.
Cóż, pozostaje mi nieco na siłę delektować się arbuzem w poczuciu, że na nową dawkę takich wrażeń muszę zaczekać. W końcu jednak nadejdzie kolejny wieczór z zabawą w znakomitym towarzystwie, śmiechem i skocznym wężykiem. No i bez arbuza.

P.S. Gwoli ścisłości faktograficznej - arbuza współkonsumuję z Piotrem F.

środa, 25 czerwca 2014

Parę głupot

W szale uniesień związanych z emocjami, jakie towarzyszą aferze taśmowej (zdaje się, że nie pierwszej a na pewno nie ostatniej w polskiej polityce), łatwo stracić z oczu inne, niemniej istotne zjawiska. Choćby to, co ostatnio stało się w Biedronce! Oto zmiana jakościowa, która dla milionów konsumentów może się okazać ważniejsza i bardziej odczuwalna niż fakt, że Sikorski stwierdził, że robimy Amerykanom laskę (jakbyśmy tego wcześniej nie zauważyli).
Dla mnie pierwsze zakupy w Biedrze płacone kartą to była chwila wyjątkowa. Serio, przez chwilę myślałem, czy nie strzelić sobie okolicznościowej samojebki z kasjerką i znudzonym życiem ochroniarzem. Żegnajcie grosiki, na które zadłużały się kasjerki (już nam nigdy nie oddadzą!), żegnajcie wszystkie "ale ja nie mam jak wydać" albo "a może drobniej?". Było minęło. Ciekawe jaka będzie następna rewolucja w Biedronce? Możliwość płacenia bonami Sodexho? Wielosztuki na alkohol wysokoprocentowy? 
W telewizji mundial - jedni oglądają namiętnie, inni nim rzygają. Ja oglądam. Oglądam, więc mniej biegam. Oglądam, więc więcej piję. Oglądam, więc nie dosypiam. No ale przecież sport to zdrowie.
Trochę jednak z powodu tego mundialu doskwiera mi brak telewizora. Delikatnie mówiąc, spodziewałem się więcej po jakości transmisji na stronach internetowych TVP. Tymczasem rozdzielczość obrazu zmienia się dynamicznie w trakcie meczu, raz jest nieźle, kiedy indziej natomiast obraz przypomina skrzyżowanie Jacksona Pollocka z "Modą na Sukces" - niby jest jakaś akcja, ale zupełnie nie wiadomo kto z kim i dlaczego.

Na początek (kolejny, nowy początek mojej blogo-pożalsięboże-twórczości) wystarczy. Kolejna notka już wkrótce, czyli pewnie w październiku.



czwartek, 6 lutego 2014

Przemarznięte

Wracam w mej narracji do minionej soboty, choć byłem już kilka dni dalej. Co gorsza - wracam dla dziwek. Wracam dla tych kilku pań, których młodość zabłąkała się gdzieś pod Okrągłym Stołem i utknęła w zawierusze transformacji, a które minąłem w sobotę udając się do Barocku. Wracam do soboty dla prostytutek okolic Marriottu, szukających zarobku na Emilii Plater, Chałubińskiego, Koszykowej czy Poznańskiej.
Jest zima, nawet kilkanaście stopni mrozu. Tymczasem specyfika ich pracy wymaga, aby ileś godzin po prostu odstać na dworze. Ulica to ich Point of Sale. Tylko tu mogą znaleźć swych klientów, tylko tu mogą zawrzeć transakcję, przyjąć zamówienie. Zanim to nastąpi - muszą marznąć. 
Kolejnym problemem jest marketing. Prostytutki z Chałubińskiego nie mogą liczyć na wsparcie agencji reklamowej, która ułoży im strategię komunikacji na najbliższy rok, nie mogą liczyć na pomoc domu mediowego w wykupieniu czasu na reklamy w telewizji, nie mogą oplakatować miasta a i prowadzenie fanpejdża na fejsbuku raczej nie wydaje się, na dłuższą metę, możliwe. Pozostaje tylko prezentacja produktu na miejscu, wzmocniona nieco przy pomocy prostych ulepszaczy - ledwo zakrywającej biodra spódniczki, pończoch w panterkę, agresywnego makijażu i zawadiackiego spojrzenia spod doklejonych rzęs. 
Bo prostytutka jest tu nie tylko asystentem sprzedaży, doradcą klienta czy, jeśli predestynuje ją do tego staż i doświadczenie, account managerem swojego chodnika. Jest jednocześnie produktem. Jest jak automat z coca-colą. Klient podchodzi, wybiera napój, płaci i dostaje czego chce. Jak się wkurzy to czasem kopnie albo uderzy. I odejdzie. Jedyna różnica, że prostytutce płaci się po, tak mi się przynajmniej zdaje. Jak w taksówce - według wskazania waginotaksometru. Oczywiście można dorzucić napiwek i chwilę pogadać z kierowcą. Po wszystkim taksówka wraca na postój; znowu czeka na klienta, na trzaśnięcie drzwiami, które rozgrzeje tego skostniałego od tęgiego mrozu diesla.