Jeden z tych paskudnych stanów - gdy po intensywnej, pełnej pozytywnych wrażeń dobie siadam przed kompem ze świadomością, że najlepsze co może mi się tego wieczora przytrafić to świeży arbuz, którego właśnie kupiłem w markecie. Ale czy w ogóle poczuję jego smak? Może będzie mi się wydawać, że wciąż wsuwam tę fantastyczną koftę wołową z grilla, tudzież soczystą karkówkę, popijając je dobrym, czerwonym winem?
Jasne, arbuzy są ok. Ale gdy znajdujesz się w znakomitym towarzystwie w eleganckim hotelu, gdzieś poza zgiełkiem miasta, jest to nieporównywalnie bardziej ok. Co może zrekompensować arbuz? Rozmowy na mnóstwo tematów z ludźmi, których tak rzadko ma się okazję spotykać? Wspólne żarty i salwy śmiechu? Wygibasy na parkiecie i skocznego wężyka w atmosferze etanolowego szczęścia i odprężenia? Niestety, arbuz jest w takiej sytuacji bezradny. Z arbuzem nie pogadasz ani nie potańczysz. Możesz z nim co prawda pić, ale z góry wiadomo, że arbuz będzie oszukiwał i tylko ty będziesz mieć kaca następnego dnia. A wszyscy znają tę oczywistą prawdę, że kolektywny kac może łączyć i integrować nie mniej niż samo picie.
Cóż, pozostaje mi nieco na siłę delektować się arbuzem w poczuciu, że na nową dawkę takich wrażeń muszę zaczekać. W końcu jednak nadejdzie kolejny wieczór z zabawą w znakomitym towarzystwie, śmiechem i skocznym wężykiem. No i bez arbuza.
P.S. Gwoli ścisłości faktograficznej - arbuza współkonsumuję z Piotrem F.
P.S. Gwoli ścisłości faktograficznej - arbuza współkonsumuję z Piotrem F.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz