Sto lat temu Andrzej Strug
napisał „Zakopanoptikon”,
prawdopodobnie jedną z ciekawszych powieści o Zakopanem. Jej akcja toczy się w
stolicy Podhala (chwilami w Tatrach) w trakcie letniego sezonu. Te wakacje
okazują się jednak dla wypoczywających w Zakopanem gości wyjątkowe. Cały czas
bowiem niemiłosiernie leje; deszcze pada nieubłaganie przez siedem kolejnych
tygodni.
Powieści Andrzeja Struga nie wspominam
tu w celach jedynie promocyjnych, choć oczywiście serdecznie polecam jej
lekturę. Chodzi mi raczej o przywołanie koncepcji, która, oddzielona od
literackiej, zamierzonej przez autora przesady, zaczyna krystalizować się w
świecie realnym. Na nieszczęście podczas mojego urlopu.
Po pierwsze: leje! Dziś deszcz
jest wręcz nie do zniesienia, strumienie wody zalewają całą okolicę, zmywają
ulice, ścieżki i resztki pogody ducha. Wcześniej opady nie były może ciągłe,
jednak nieustannie wypiętrzające się chmury i pohukiwania burzy skutecznie
dawały do zrozumienia, że wyjście w wyższe partie gór nie jest wskazane. W
reglu natomiast błota co niemiara, na spacer najlepiej iść w kaloszach.
Po drugie: wielodniowe
niewychodzenie w góry zaczyna odbijać się na nastroju. Aktualnie jestem
zawieszony między apatią a otępieniem, upływ deszczowych godzin próbuję
przyspieszać grą w kości zapijaną kawą bez cukru. Boję się jednak, że wkrótce
nastąpi faza wariactwa i niczym taternicy z powieści Struga zacznę się wspinać
po fasadzie ośrodka. Albo nie wiem, wykąpię się w kałuży, zbuduję zamek z
patyków i błota albo wydoję komuś krowę.
Weekend niesie ze sobą pewną
nadzieję, że jednak się przejaśni i uda się wyjść w góry, może nawet
dwukrotnie. Pozostaje czekać i wierzyć, że uda się jeszcze w tym miesiącu
spojrzeć na świat z perspektywy dwóch tysięcy metrów. Po weekendzie mają bowiem
powrócić deszcze i murzasichlański zakopanoptikon zacznie się od nowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz