Tymczasem w drzwiach pojawia
się para w stylu Jay i Cichy Bob. Z tą różnicą, że tu to grubszy, z chińskim
tatuażem w stylu „kurczak w pięciu smakach” na ramieniu, bez przerwy nawija, a
chudy milczy. Może w dzieciństwie zlizywał resztki jedzenia z miksera i kiedyś
zapomniał wyłączyć z gniazdka? W sumie lepiej tak niż ten drugi. Sześćdziesiąt
procent jego wypowiedzi to przekleństwa, raptem jakieś dziesięć różnych słów
wypluwanych bezmyślnie w przypadkowej kolejności. Może to konkurs na
najbardziej wulgarnego człowieka świata a chudy jest od księgi rekordów
Guinessa i wszystko liczy? Wzięli po browarze i usiedli przy stoliku –
szczęśliwie na samym końcu sali. Nie mówię, że jestem święty; też czasem
przeklinam. No ale, kurwa, bez przesady.
Mam nadzieję, że trzy gracje,
które właśnie z rozmachem weszły do lokalu, nie planują uskuteczniać dźwiękowej
inwazji na zwykłych, barowych zamulaczy-piwożłopów. Kroki mają dość
swobodne, lekkie, żeby nie powiedzieć – chwiejne. Szpilki i koturny nie
pomagają. Obcisłe miniówy chyba też. Ale co ja się znam, ani w szpilkach, ani w
miniówach nie chadzam, jestem jakiś mało tęczowy. Dziewczyny już są przy barze.
Komunikacja między nimi niby trwa, ale więcej w tym śmiechów, chichów,
prychnięć, niż słów zdefiniowanych w pewuenowskim Słowniku Języka Polskiego. W
końcu odzywa się czarna. Jak chodzi o trzepotanie rzęsami, blondyny zawsze z
przodu, ale jak trzeba coś zamówić na barze, to najczęściej pierwsza odzywa się
czarna.
- A jakie wino państwo macie?
Cisza. Barmanka (barman znowu
czmychnął na zaplecze) spogląda z wyraźnym poczuciem wyższości.
- Nie mamy wina – odpowiada.
- A co macie?
- Piwo alb wódka. Może być
łiski – kiwa głową w stronę Red Label.
Trzy gracje potrzebują
konsultacji.
„No to, hihi, hehe, to może,
huhu, haha, weźniemy (tu mam okropne ciary na plecach), hihi, tą wódkę
(prychnięcia), ja ją lubię, hihi, i bynajmniej nie jest taka ostra, hue hue.
- To co będzie? – barmanka się
niecierpliwi. Zdaje się, że ma kogoś ważnego na Messengerze w smartfonie.
- To my weźniemy (znowu te
ciary!) wódkę z colom.
- Tylko żeby była light.
Znaczy się cola nie wódka, hihi.
Dopiłem. Patrzę na zegarek –
pekaes podjedzie za pół godziny. Trzeba się powoli zbierać. Żegnam się
grzecznie i zmierzam do wyjścia.
- Pani kierowniczko! – drze
mordę ten wypłosz od trzech kolejek, który nie wiadomo kiedy wrócił. – Jakiś
koleś zerzygał się koło kibla i teraz śpi z gębą w muszli!
Knajpa w klimacie PRL-u. Szare
kredensy, bezstylowe abażury, na ścianie Danuta Rinn i kabaret Tey. Równie
dobrze może to być Wersal, buddyjska pagoda, steampunkowy klubik, domek w
sycylijskim stylu, bollywoodzki salon albo prowincjonalna dyskoteka z
autografami członków zespołu Akcent na ścianie. Nieważne. I tak ktoś wejdzie z
pitbulem bez smyczy, ktoś pokaże stringi, ktoś będzie chlał na umór albo klął
bez końca, komuś wcisną nieświeżą różę, a ktoś zarzyga kibel. A wszystko to
będzie obserwował ktoś przypadkowy, sączący leniwie jedno piwo, pozornie
znudzony, zniesmaczony. Ale trochę jakby... zazdrosny?
Już widzę, jak 'czarna' prawidłowo użyła słowa 'bynajmniej'... :P
OdpowiedzUsuńKolejny odcinek! Super:)
OdpowiedzUsuń