wtorek, 11 sierpnia 2015

Muza gra

Najważniejsze, że muzyka gra. Błogosławieństwo internetu – mogę włączyć cokolwiek i leci. Stare hity albo współczesne głupoty – tak naprawdę jest mi wszystko jedno, byle zabijało ciszę, byle tłumiło te wszystkie bezmyślne myśli. Jadę autobusem – nieważne. Mam smartfona, jest tak bardzo smart, że myśli za mnie, puszczam muzę, cokolwiek, byle szybciej zleciało. Jedzie fajny numer, znam to z radia. Najlepsze kawałki to te, które już gdzieś kiedyś słyszałem. Bo z nowymi bywa różnie, czasem trafi się niezły, ale zazwyczaj… okazuje się, że te stare były lepsze.
Teraz mogę robić cokolwiek. Przeglądać, skrolować, bukmarkować, szerować, lajkować, disować  hejtować, mogę o tym zatłitować, wrzucić na insta, albo posłać ziomkom snapa. Jestem panem nowej rzeczywistości, samozwańczym Dymitrem wirtualu, który może dowolnie przymierzać dziesiątki wariantów czapek monomacha, aż wreszcie ktoś da mu na którąś porządny discount. Mam pod ręką power and play, a także forward, rewind i eject – jestem demiurgiem dźwiękowej czasoprzestrzeni, zaklinaczem wiolinowego, nieuchwytnego tu i teraz.
Każdy może zostać kompozytorem, każdy może zostać didżejem, albo puszczaczem przebojów. Zabawę definiują hity; przede wszystkim te bieżące, sygnowane przez główne stacje radiowe. Jeśli jeżozwierz zrzyga się na żywo na antenie Radia Zet, to za dwa tygodnie będzie numerem jeden w Empiku, z singlem, którego nigdy nie nagrał, z wizją artystyczną, której nigdy nie miał, z artworkiem, który jakiś student wymyślił po godzinach za dziewięć pięćdziesiąt brutto.
Zresztą, to bez znaczenia. Wszyscy pragniemy zostać gwiazdami rocka, mieć elektryczne gitary i móc wywrzaskiwać wulgaryzmy w stronę wielotysięcznych tłumów, które będą nam za to biły brawa swymi spoconymi łapskami. A u szczytu kariery chcielibyśmy nagrać przesmutną balladę o kokainie, seksie i drewnianym domku nad rzeczką, w którym wydarzyło się wszystko to, o czym kiedyś baliśmy się marzyć. Nieważne. Z kariery rockmana została tylko stara gitara z pozrywanymi strunami. Zostało wspomnienie fałszywych akordów akompaniujących kiełbasie na patyku, gdy komary kąsały po kostkach, a nietrzeźwi koledzy gasili ognisko strumieniem piwnego moczu.
Wszystko jest smart. Jutub w sposób smart wybiera dla mnie kolejne numery. Sam je puszcza, nic nie muszę klikać. Wie najlepiej, co mi się teraz spodoba, trochę się w końcu znamy. Z konta na jutubie niejeden rodzic mógłby wreszcie poznać własne dziecko. Gdyby oczywiście chciał, czasem lepiej nie wiedzieć z kim właściwie mieszka się pod jednym dachem. Dzisiejsi nastolatkowie są mikrojutubami, mają swoje kanały, rzeczy ulubione i nielubiane, subskrybentów codzienności, komentarze (w tym hejt, co hejt musi być wszędzie, frajerzy!), a wszystko w zdigitalizowanej paczce, żeby starym było trudniej.

Muzyka dalej gra, niewolna od paradoksów, z jednej strony zapętlona jak własne myśli, jak kroki pijanego, z drugiej prosta jak zakupy w dyskoncie. Kiedyś kończyła się płyta, igła wypadała z rowka, adapter milkł a wokół zalegała cisza. Dziś można puścić muzę, ktoś w tym czasie urodzi się, dojrzeje, umrze i zgnije, automat i tak włączy następny kawałek.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz