Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, na
pewnym osiedlu robotniczym mieszkała para zgorzkniałych, zmęczonych życiem Staruszków.
Prowadzili owi Staruszkowie żywot mało ciekawy, schematyczny i ubogi w
doznania. Nie mogło być inaczej, utrzymywali się wszak z zusowskiej emerytury.
Tym, co mimo wszystko podtrzymywało ich na duchu, a pewnie i przy życiu, był święty
spokój.
Niestety, jak to zwykle w baśniach bywa, spokój
został nagle i brutalnie zmącony. Do mieszkania za ścianą wprowadziło się młode
małżeństwo. Z bachorem.
Bachory, jak powszechnie wiadomo, wykazują
mnóstwo cech uprzykrzających życie sąsiadom. Przede wszystkim najczęściej
krzyczą i płaczą. Bachor płacze, bo jest głodny, bo smoczek wyleciał z buzi, bo
mamy wyszła z pokoju trzy sekundy temu, bo grzechotka leży za daleko od rączki,
bo pielucha przyjęła właśnie nową dostawę, bo tysiące różnych innych przyczyn!
Każdy powód jest dobry, by ryczeć.
Życie Staruszków z dnia na dzień stało się
nieznośne a bachora zza ściany z miejsca uznali za największego wroga.
Wrzeszczał, gdy Staruszka oglądała telenowelę, ryczał, gdy Staruszek śledził
przebieg teleturnieju, darł japę, gdy ona rozwiązywała krzyżówkę i gdy on
układał pasjansa. Płakało to nieszczęsne dziecko o najdziwniejszych porach dnia
i jeszcze dziwniejszych porach nocy. Staruszkowie, których życie obdarzyło
mnóstwem wielorakich cnót, ale akurat niezbyt mocnym snem, za nic nie mogli się
wyspać. Zgodnie uznali, że czas coś z tym zrobić.
Nie od dziś wiadomo, że nikt tak skutecznie nie
rozwiązuje problemów z rozbeczanymi dziećmi, jak profesjonalna, dyplomowana
wiedźma. Postanowili więc udać się po poradę do przedstawicielki tej
starożytnej profesji. Z początku poszukiwania szły mozolnie; w owych czasach
niewiele już pozostało czynnych czarownic. Wiele przebranżowiło się, założyło
własne firmy ochroniarskie, albo wyjechało na zachód ważyć dekokty za euro i
funty. W końcu udało się - znaleźli ciekawą ofertę na telegazecie. Wiedźma
Wyszeniega, gdyż takie nosiła miano, nie należała do najtańszych. Dawała jednak
dożywotnią gwarancję skuteczności czarów i zniżkę na kolejne usługi. Staruszek
sięgnął po książeczkę oszczędnościową, Staruszka wyjęła z pończochy rulon
banknotów, które planowała wysłać na to radio z Torunia, i jakoś uzbierali
niezbędną kwotę.
***
Umówili się pięć minut po północy przy trzepaku
koło śmietnika. Noc ciemną i chłodną spowijała cisza sporadycznie przerywana
pijackim bełkotem z sąsiedniego bloku. Równo o umówionej godzinie coś
zaszumiało niespodzianie nad głowami staruszków a oczom ich ukazał się
niezwykły widok.
Wyszeniega, choć nie najmłodsza już, starała się
nadążać za trendami mody, i już jakiś czas temu zrezygnowała z tradycyjnej
miotły. Jej odkurzacz nie należał do przedstawicieli najnowszej generacji, ale
trzy poziomy prędkości pozwalały sprawnie się przemieszczać i robić duże
wrażenie na kontrahentach.
- Dobry wieczór pani
Wyszeniego - zaczął niepewnie Staruszek. - Dziękujemy, że… że zechciała pani
przyjąć nasze, no, ten tego...
- Zlecenie! - pomogła mu
Staruszka uśmiechając się sztucznie jak aktorka z reklamy masła. - Nasze
zlecenie.
Wyszeniega zmierzyła oboje wzrokiem. Zmrużyła
podkreślone soczyście czerwonym cieniem powieki, zatrzepotała podkręconymi
zalotką rzęsami i rozchyliwszy pomalowane karminową szminką usta odsłoniła dwa
rzędy śnieżnobiałych zębów w diabolicznym uśmiechu.
- Drodzy państwo -
odezwała się głosem niskim lecz wciąż kobiecym - jestem profesjonalistką.
Przyjęłam zlecenie, więc jestem.
- To wspaniale, że pani
jest - Staruszek zdawał się coraz bardziej oczarowany urokiem wiedźmy. Gdyby
nie ciemność nocy, Staruszka mogłaby dostrzec na policzku męża rumieniec.
- Tak. Przejdźmy więc do
rzeczy. Państwa problemem jest, jak zrozumiałam z telefonicznego briefingu,
jakieś malutkie dziecko?
- Dziecko? - zdziwiła się
Staruszka. - Jakie tam dziecko? Bachor najzwyklejszy!
- No tak, tak, rozumiem
pani definicję. Niemniej według klasyfikacji EWC…
- EWC? - przerwał
zdziwiony Staruszek. - A co to jest EWC?
- To skrót od “European
Witch Council”. No co pan takie oczy
robi? Odkąd weszliśmy do Unii Europejskie pewne standardy wdrażane są we
wszystkie dziedziny życia. Tak więc według klasyfikacji EWC nękający państwa
bachor jest także, a nawet przede wszystkim, dzieckiem. W związku z powyższym
nie mogę go tak po prostu usunąć poprzez nagły zgon…
- Zgon? - niemal
zakrzyknęła Staruszka. - Przecież nikt nie mówi, że tu zgon ma być zaraz jaki!
Nie takie rozwiązanie mieliśmy na myśli.
- Zgon, szanowna pani -
odpowiedziała z nutką zniecierpliwienia w głosie Wyszeniega - był przez
tysiąclecia najpopularniejszym remedium na omawiane uciążliwości. Wystarczy
zajrzeć do pierwszego lepszego podręcznika historii społecznej. Wysoka
śmiertelność wśród noworodków nie wzięła się tam znikąd. W każdym razie zgon
nie wchodzi w grę.
- Oczywiście, oczywiście -
przytaknął Staruszek. - Absolutnie nie chcemy żadnych zgonów.
- Proponuję więc państwu
uprowadzenie i oddanie…
- Uprowadzenie!? - Staruszkowie
zakrzyknęli donośnym, równym głosem. Gdzieś w oknie zapaliło się światło.
- I oddanie - kontynuowała
podenerowowana wiedźma - pod opiekę bezdzietnej parze z jakiejś Szwecji czy
innej Islandii. Dziecku wyjdzie to tylko na dobre. A państwo będą mieli święty
spokój.
- Ale to się nie godzi! -
jęknęła Staruszka. - Przecie nie można tak po prostu zabrać bachora rodzicom,
doprowadzając do rozpaczy, na całe życie żałobę fundując. Zresztą, oni są
całkiem sympatyczni. Ten bachor nawet też, jeśli tylko śpi i gębę ma zawartą.
Nie, nie, ja sobie tego nie imaginuję…
- Szanowna pani wiedźmo,
ja wyjątkowo muszę się zgodzić z małżonką. Na taką propozycję przystać nie
możem!
- Zatem, dobrze… -
odpowiedziała spokojnie tym razem Wyszeniego. Spod upstrzonych czerwonym
cieniem powiek rzuciła im bystre spojrzenie. - Aby nie tracić na akademickie
dyskursy czasu, który jak wiemy z matematyki jest silnie skorelowany z
pieniądzem, zapytam inaczej. Na czym wam tak właściwie zależy? Albo inaczej: co
musiałoby się stać, żebyście uznali, że ów “bachor”, posługując się waszą
nomenklaturą, nie stanowi problemu?
Zapadła cisza, której nie rozpraszał nawet
pijacki bełkot z sąsiedniego bloku. Staruszkowie milczeli spoglądając po sobie
niepewnie. Jedno szukało właściwej odpowiedzi w oczach drugiego.
W końcu odezwała się Staruszka:
- Szanowna pani wiedźmo,
odpowiem prosto jakem prosta kobita. Najbardziej to ja bym chciała obudzić się
we własnym łóżku i już tego bachora nie słyszeć. Tylko tyle. Nigdy już więcej
nie słuchać tych pisków, wrzasków, krzyków, jęków, stęków, tego zawodzenia,
burczenia, szemrania, rzężenia, charchania, kasłania, kichania, smarkania i, z
przeproszeniem pani wiedźmy, pierdzenia.
- Tak, tak - zawtórował
Staruszek. – Myśmy by chcieli tego więcej nie słyszeć.
- Hmm… - Wyszeniega
zmrużyła oczy sygnalizując wzmożone procesy myślowe. Miała już gotowe
rozwiązanie, ale chciała stworzyć wrażenie, że musi nad tym podumać. - Hmm…
Tak, tak… Tak! Wszystko jasne. Myślę, że mam rozwiązanie. Idźcie teraz spać,
pora już późna. A gdy wstaniecie o poranku, problem będzie rozwiązany. I już
nigdy więcej nie usłyszycie dzieciaka.
- Zaraz, zaraz… A czy to nie znaczy przypadkiem,
że bachor zostanie niemową? - zapytała z przestrachem staruszka. - My byśmy nie
chcieli, żeby no, ten… bachorowi zaszkodzić.
- Spokojnie, spokojnie.
Mój czar sprawi, że tylko wy dwoje przestaniecie go słyszeć. Dla pozostałych, z
rodzicami dzieciaka na czele, nie zmieni się nic.
- O to dobrze, bardzo
dobrze - westchnął z ulgą Staruszek. - Chodź, Heleno, czas nam spać, bo późno.
- Jeszcze tylko jedna
rzecz - rzekła Wyszeniego uśmiechając się szeroko.
- Tak? A co?
- Kasa, misiu. Kasa.
Gdy Staruszka się obudziła, słonko zdążyło już wzejść
całkiem wysoko. Wstała bezszelestnie, nie chcąc budzić męża. Podeszła do ściany
za którą mieszkał bachor. Nic, zupełna cisza. Może gdzie wyszli, pomyślała. Nic
to, trzeba poczekać, w ciągu dnia się okaże.
Poszła do kuchni, wstawiła wodę na herbatę.
Wyjrzała przez okno spoglądając na wyasfaltowany skwerek skąpany w promieniach
słońca i dalej, na śmietniki i trzepak. Aż trudno było uwierzyć, że tej nocy
stali tam wraz z mężem załatwiając interesy z najprawdziwszą wiedźmą.
Nagle zobaczyła ruch z prawej strony. Drzwi
bloku otwarły się i wyszło przez nie młode małżeństwo z wózkiem dziecięcym.
Staruszka wstrzymała oddech. Młodzi przystanęli na moment.
O rany, to chyba działa, pomyślała Staruszka a
serce waliło jej jak młotem z ekscytacji. Nie mogło być żadnych wątpliwości.
Kobieta ewidentnie starała się uspokoić dziecko w wózku. A to oznaczało, że
bachor właśnie krzyczał! Darł się w niebogłosy tak, że słyszeć musiało go całe
robotnicze osiedle. Ale Staruszka nic nie słyszała.
Podniecona pobiegła niemal do pokoju. Staruszek
właśnie wstawał, przeciągał skrzypiące kości i umęczone reumatyzmem stawy. Na
jej widok uśmiechnął się kwaśno, gdyż tylko tak umiał się uśmiechać, i poruszył
ustami. Staruszka stanęła jak zamurowana. Jej mąż spojrzał na nią dziwnie i
znowu poruszył ustami. Potem jeszcze raz. I jeszcze.
Dotknął dłonią wysuszonych warg, w jego oczach
pojawiło się przerażenie. Ponownie poruszył ustami, jakby dopiero uczył się
mówić.
Uspokój się Stefan, tylko się uspokój, bo ci
ciśnienie skoczy - chciała mu powiedzieć Staruszka, która w jednej chwili
wszystko zrozumiała.
Ale Staruszek już nic nie słyszał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz