poniedziałek, 9 grudnia 2019

Wiedźma Wyszeniega


Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, na pewnym osiedlu robotniczym mieszkała para zgorzkniałych, zmęczonych życiem Staruszków. Prowadzili owi Staruszkowie żywot mało ciekawy, schematyczny i ubogi w doznania. Nie mogło być inaczej, utrzymywali się wszak z zusowskiej emerytury. Tym, co mimo wszystko podtrzymywało ich na duchu, a pewnie i przy życiu, był święty spokój.
Niestety, jak to zwykle w baśniach bywa, spokój został nagle i brutalnie zmącony. Do mieszkania za ścianą wprowadziło się młode małżeństwo. Z bachorem.
Bachory, jak powszechnie wiadomo, wykazują mnóstwo cech uprzykrzających życie sąsiadom. Przede wszystkim najczęściej krzyczą i płaczą. Bachor płacze, bo jest głodny, bo smoczek wyleciał z buzi, bo mamy wyszła z pokoju trzy sekundy temu, bo grzechotka leży za daleko od rączki, bo pielucha przyjęła właśnie nową dostawę, bo tysiące różnych innych przyczyn! Każdy powód jest dobry, by ryczeć.
Życie Staruszków z dnia na dzień stało się nieznośne a bachora zza ściany z miejsca uznali za największego wroga. Wrzeszczał, gdy Staruszka oglądała telenowelę, ryczał, gdy Staruszek śledził przebieg teleturnieju, darł japę, gdy ona rozwiązywała krzyżówkę i gdy on układał pasjansa. Płakało to nieszczęsne dziecko o najdziwniejszych porach dnia i jeszcze dziwniejszych porach nocy. Staruszkowie, których życie obdarzyło mnóstwem wielorakich cnót, ale akurat niezbyt mocnym snem, za nic nie mogli się wyspać. Zgodnie uznali, że czas coś z tym zrobić.

Nie od dziś wiadomo, że nikt tak skutecznie nie rozwiązuje problemów z rozbeczanymi dziećmi, jak profesjonalna, dyplomowana wiedźma. Postanowili więc udać się po poradę do przedstawicielki tej starożytnej profesji. Z początku poszukiwania szły mozolnie; w owych czasach niewiele już pozostało czynnych czarownic. Wiele przebranżowiło się, założyło własne firmy ochroniarskie, albo wyjechało na zachód ważyć dekokty za euro i funty. W końcu udało się - znaleźli ciekawą ofertę na telegazecie. Wiedźma Wyszeniega, gdyż takie nosiła miano, nie należała do najtańszych. Dawała jednak dożywotnią gwarancję skuteczności czarów i zniżkę na kolejne usługi. Staruszek sięgnął po książeczkę oszczędnościową, Staruszka wyjęła z pończochy rulon banknotów, które planowała wysłać na to radio z Torunia, i jakoś uzbierali niezbędną kwotę.

***

Umówili się pięć minut po północy przy trzepaku koło śmietnika. Noc ciemną i chłodną spowijała cisza sporadycznie przerywana pijackim bełkotem z sąsiedniego bloku. Równo o umówionej godzinie coś zaszumiało niespodzianie nad głowami staruszków a oczom ich ukazał się niezwykły widok.
Wyszeniega, choć nie najmłodsza już, starała się nadążać za trendami mody, i już jakiś czas temu zrezygnowała z tradycyjnej miotły. Jej odkurzacz nie należał do przedstawicieli najnowszej generacji, ale trzy poziomy prędkości pozwalały sprawnie się przemieszczać i robić duże wrażenie na kontrahentach.

- Dobry wieczór pani Wyszeniego - zaczął niepewnie Staruszek. - Dziękujemy, że… że zechciała pani przyjąć nasze, no, ten tego...
- Zlecenie! - pomogła mu Staruszka uśmiechając się sztucznie jak aktorka z reklamy masła. - Nasze zlecenie.
Wyszeniega zmierzyła oboje wzrokiem. Zmrużyła podkreślone soczyście czerwonym cieniem powieki, zatrzepotała podkręconymi zalotką rzęsami i rozchyliwszy pomalowane karminową szminką usta odsłoniła dwa rzędy śnieżnobiałych zębów w diabolicznym uśmiechu.
- Drodzy państwo - odezwała się głosem niskim lecz wciąż kobiecym - jestem profesjonalistką. Przyjęłam zlecenie, więc jestem.
- To wspaniale, że pani jest - Staruszek zdawał się coraz bardziej oczarowany urokiem wiedźmy. Gdyby nie ciemność nocy, Staruszka mogłaby dostrzec na policzku męża rumieniec.
- Tak. Przejdźmy więc do rzeczy. Państwa problemem jest, jak zrozumiałam z telefonicznego briefingu, jakieś malutkie dziecko?
- Dziecko? - zdziwiła się Staruszka. - Jakie tam dziecko? Bachor najzwyklejszy!
- No tak, tak, rozumiem pani definicję. Niemniej według klasyfikacji EWC…
- EWC? - przerwał zdziwiony Staruszek. - A co to jest EWC?
- To skrót od “European Witch Council”. No co pan takie oczy robi? Odkąd weszliśmy do Unii Europejskie pewne standardy wdrażane są we wszystkie dziedziny życia. Tak więc według klasyfikacji EWC nękający państwa bachor jest także, a nawet przede wszystkim, dzieckiem. W związku z powyższym nie mogę go tak po prostu usunąć poprzez nagły zgon…
- Zgon? - niemal zakrzyknęła Staruszka. - Przecież nikt nie mówi, że tu zgon ma być zaraz jaki! Nie takie rozwiązanie mieliśmy na myśli.
- Zgon, szanowna pani - odpowiedziała z nutką zniecierpliwienia w głosie Wyszeniega - był przez tysiąclecia najpopularniejszym remedium na omawiane uciążliwości. Wystarczy zajrzeć do pierwszego lepszego podręcznika historii społecznej. Wysoka śmiertelność wśród noworodków nie wzięła się tam znikąd. W każdym razie zgon nie wchodzi w grę.
- Oczywiście, oczywiście - przytaknął Staruszek. - Absolutnie nie chcemy żadnych zgonów.
- Proponuję więc państwu uprowadzenie i oddanie…
- Uprowadzenie!? - Staruszkowie zakrzyknęli donośnym, równym głosem. Gdzieś w oknie zapaliło się światło.
- I oddanie - kontynuowała podenerowowana wiedźma - pod opiekę bezdzietnej parze z jakiejś Szwecji czy innej Islandii. Dziecku wyjdzie to tylko na dobre. A państwo będą mieli święty spokój.
- Ale to się nie godzi! - jęknęła Staruszka. - Przecie nie można tak po prostu zabrać bachora rodzicom, doprowadzając do rozpaczy, na całe życie żałobę fundując. Zresztą, oni są całkiem sympatyczni. Ten bachor nawet też, jeśli tylko śpi i gębę ma zawartą. Nie, nie, ja sobie tego nie imaginuję…
- Szanowna pani wiedźmo, ja wyjątkowo muszę się zgodzić z małżonką. Na taką propozycję przystać nie możem!
- Zatem, dobrze… - odpowiedziała spokojnie tym razem Wyszeniego. Spod upstrzonych czerwonym cieniem powiek rzuciła im bystre spojrzenie. - Aby nie tracić na akademickie dyskursy czasu, który jak wiemy z matematyki jest silnie skorelowany z pieniądzem, zapytam inaczej. Na czym wam tak właściwie zależy? Albo inaczej: co musiałoby się stać, żebyście uznali, że ów “bachor”, posługując się waszą nomenklaturą, nie stanowi problemu?

Zapadła cisza, której nie rozpraszał nawet pijacki bełkot z sąsiedniego bloku. Staruszkowie milczeli spoglądając po sobie niepewnie. Jedno szukało właściwej odpowiedzi w oczach drugiego.
W końcu odezwała się Staruszka:
- Szanowna pani wiedźmo, odpowiem prosto jakem prosta kobita. Najbardziej to ja bym chciała obudzić się we własnym łóżku i już tego bachora nie słyszeć. Tylko tyle. Nigdy już więcej nie słuchać tych pisków, wrzasków, krzyków, jęków, stęków, tego zawodzenia, burczenia, szemrania, rzężenia, charchania, kasłania, kichania, smarkania i, z przeproszeniem pani wiedźmy, pierdzenia.
- Tak, tak - zawtórował Staruszek. – Myśmy by chcieli tego więcej nie słyszeć.
- Hmm… - Wyszeniega zmrużyła oczy sygnalizując wzmożone procesy myślowe. Miała już gotowe rozwiązanie, ale chciała stworzyć wrażenie, że musi nad tym podumać. - Hmm… Tak, tak… Tak! Wszystko jasne. Myślę, że mam rozwiązanie. Idźcie teraz spać, pora już późna. A gdy wstaniecie o poranku, problem będzie rozwiązany. I już nigdy więcej nie usłyszycie dzieciaka.
- Zaraz, zaraz… A czy to nie znaczy przypadkiem, że bachor zostanie niemową? - zapytała z przestrachem staruszka. - My byśmy nie chcieli, żeby no, ten… bachorowi zaszkodzić.
- Spokojnie, spokojnie. Mój czar sprawi, że tylko wy dwoje przestaniecie go słyszeć. Dla pozostałych, z rodzicami dzieciaka na czele, nie zmieni się nic. 
- O to dobrze, bardzo dobrze - westchnął z ulgą Staruszek. - Chodź, Heleno, czas nam spać, bo późno.
- Jeszcze tylko jedna rzecz - rzekła Wyszeniego uśmiechając się szeroko.
- Tak? A co?
- Kasa, misiu. Kasa.

***

Gdy Staruszka się obudziła, słonko zdążyło już wzejść całkiem wysoko. Wstała bezszelestnie, nie chcąc budzić męża. Podeszła do ściany za którą mieszkał bachor. Nic, zupełna cisza. Może gdzie wyszli, pomyślała. Nic to, trzeba poczekać, w ciągu dnia się okaże.
Poszła do kuchni, wstawiła wodę na herbatę. Wyjrzała przez okno spoglądając na wyasfaltowany skwerek skąpany w promieniach słońca i dalej, na śmietniki i trzepak. Aż trudno było uwierzyć, że tej nocy stali tam wraz z mężem załatwiając interesy z najprawdziwszą wiedźmą.
Nagle zobaczyła ruch z prawej strony. Drzwi bloku otwarły się i wyszło przez nie młode małżeństwo z wózkiem dziecięcym. Staruszka wstrzymała oddech. Młodzi przystanęli na moment.
O rany, to chyba działa, pomyślała Staruszka a serce waliło jej jak młotem z ekscytacji. Nie mogło być żadnych wątpliwości. Kobieta ewidentnie starała się uspokoić dziecko w wózku. A to oznaczało, że bachor właśnie krzyczał! Darł się w niebogłosy tak, że słyszeć musiało go całe robotnicze osiedle. Ale Staruszka nic nie słyszała.

Podniecona pobiegła niemal do pokoju. Staruszek właśnie wstawał, przeciągał skrzypiące kości i umęczone reumatyzmem stawy. Na jej widok uśmiechnął się kwaśno, gdyż tylko tak umiał się uśmiechać, i poruszył ustami. Staruszka stanęła jak zamurowana. Jej mąż spojrzał na nią dziwnie i znowu poruszył ustami. Potem jeszcze raz. I jeszcze.
Dotknął dłonią wysuszonych warg, w jego oczach pojawiło się przerażenie. Ponownie poruszył ustami, jakby dopiero uczył się mówić. 
Uspokój się Stefan, tylko się uspokój, bo ci ciśnienie skoczy - chciała mu powiedzieć Staruszka, która w jednej chwili wszystko zrozumiała.
Ale Staruszek już nic nie słyszał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz