niedziela, 15 grudnia 2019

Wigilia klasowa


       - Jakoś tak samo wyszło… - wystękał Rafał zbliżając usta do kubka. Kubek przyjemnie parzył w dłonie a aromat rosołku obiecywał, że zaraz będzie lepiej. Odrobinę lepiej.
- Samo! Jak zwykle samo, jak co roku samo! – głos Edyty zdradzał, że złość powoli mijała. – Jak co roku: małe spotkanie, taka wigilia klasowa po latach, dwa, góra trzy piwka, jakaś przekąska. Przed jedenastą się skończy, bo już nikt tyle nie chce siedzieć, wszyscy pędzą do domów, każdy ma swoje sprawy…
        Rafał nie komentował. To jeszcze nie był moment na jego komentarze. Spierzchniętą wargą sprawdzał, czy temperatura rosołu pozwala na pierwszy, ostrożny łyk.
        - A potem kończy się jak zwykle! Łomot na klatce schodowej o czwartej nad ranem, kwadrans morderczej walki z zamkiem w drzwiach wejściowych, szczęśliwie w tym roku nie zakończonej złamanym kluczem, i śmierdzące mieszaniną alkoholu, papierosów i psiego gówna zwłoki na wykładzinie w przedpokoju!
        Wziął ostrożny, mały łyczek. Rosół wciąż parzył, ale było to na swój sposób przyjemne…
        - Może byś mi w końcu wytłumaczył, jak to się dzieje. Jaki proces, tajemniczy, niezwykły, może wręcz magiczny, stoi za tym, że tak to się kończy? Jak to jest, że świąteczne spotkanie z koleżkami z ogólniaka co roku kończy się koszmarną libacją?
       
Rafał powoli odstawił kubek z rosołem na stół. Powoli, bo wciąż drżała mu ręka i nie chciał narozlewać. Czuł, jak kilka drobnych łyków, ledwie siorbnięć, działa cuda. Ciepło rozlewało się w dół tułowia, powieki ciążyły znacznie mniej a łomotanie pod czaszką stało się jakby przytłumione. Wziął głębszy oddech i przejechał językiem po górnej wardze. Uznał, że jest już na siłach, aby sklecić chociaż kilka zdań.
        - Edyta, ja naprawdę nie wiem, no ten… jak to się stało. No nie patrz tak już, przecież tego nie planowaliśmy. Spotkaliśmy się o ósmej w tej knajpie, no, wiesz w której. Zamówiliśmy po piwku, jakieś przekąski, takie, wiesz, tłustsze… Żeby to piwko jakoś lepiej tak…
        - Żeby był podkład pod więcej piwka, co? Nie planowali, ale się przygotowywali, gamonie! No dobra i co dalej?
        - No więc, siedzieliśmy sobie, gadaliśmy, pośmialiśmy ze starych przygód. Wiesz, jak to jest, jak człowiek starych kumpli spotyka. Wypiliśmy tak po trzy piwka. Zrobiła się jedenasta a tę knajpę, wiesz, o jedenastej zamykają. Więc zebraliśmy się, wyszliśmy. Już się mieliśmy żegnać w sumie, rozejść do domów…
        - Wojtek?
        - Co Wojtek?
        - To Wojtek wpadł na pomysł, żebyście jeszcze gdzieś poszli? A ty, Marcin, Kuba i Sławek uznaliście, że czemu nie? Tak rzadko się przecież widujecie, nagadać się trzeba, co?
        - Oj, Edyta… Tak, to chyba Wojtek zaproponował, żeby jeszcze zajrzeć do baru obok. Na jednego…
        - Ach, czyli w tym momencie pojawia się wódka?
        - Na jednego, małego szocika…
       
Zrobił przerwę na kolejny łyk. Temperatura rosołku nieco spadła.
        - No i weszliście na jednego małego szocika, który w jakiś tajemniczy sposób przeciągnął się parę godzin, co? Cholernie mocny musiał być ten szocik. Trzy piwka i kieliszek wódki a ty wyglądasz jak wigilijny karp w hipermarkecie. Albo tak na starość skapcaniałeś, metabolizm etanolu już nie taki jak kiedyś.
        - Oj, Edyta, no wiesz… Nie skończyło się na jednym.
        - Nie skończyło? – wykrzyknęła nagle z emfazą godną aktorki z telenoweli. – Nie może być! Wojtek zaproponował, żebyście weszli na jednego, a wy nie skończyliście na jednym? Niesłychana historia, muszę zgłosić do Anthropological Review! To na ilu się w takim razie skończyło, co?
        Rafał westchnął. Rosołek niebezpiecznie się kończył, zostało mniej niż pół kubka.
        - No, było kilka kolejek. A potem… Wzięliśmy butelkę, wiesz, taką zero siedem…
        - No wiem, wyobraź sobie, że wiem, jaka jest najpopularniejsza pojemność butelki wódki w tym kraju! Na tej jednej pewnie też się nie skończyło. Bo jak jeden szocik nie mógł pozostać jednym szocikiem, to czemu z całą butelką miało być inaczej, co?
        - No nie, nie skończyło…
        - No tak, pięciu chwatów, nieźle już zrobionych, nie mogło przecież skończyć na jednej butelce! Co dalej, to już pewnie średnio pamiętasz?
        - No tak, średnio…

        - Dobra, wystarczy. Kończ ten rosół. W rondelku jest jeszcze trochę na dokładkę, przecież wiem, że jeden kubek to za mało. Przecież co roku jeden kubek to za mało!
        - Edyta, ja… - pierwszy raz w trakcie tej rozmowy odważył się spojrzeć jej w oczy. – Dziękuję ci i przepraszam.
        - Dobra, dobra, przestań robić minę jak szynszyla, która dostała suszone jabłuszko. A jak dopijesz rosół możesz sobie ogarnąć spodnie – leżą w misce w łazience.
        - Spodnie? Jakie spodnie?
        - No cóż… - uśmiechnęła się szelmowsko. - Pies, którego gówno masz rozmazane na spodniach, musiał być co najmniej labradorem. I chyba miał biegunkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz