czwartek, 10 października 2013

Myśli o zakupie smartfona

Czuję, że zbliża się w moim życiu czas na kolejny technologiczny przełom. A historia moich dotychczasowych technologicznych przełomów wygląda mniej więcej tak.
Miałem pięć lat, gdy rodzice kupili kolorowy telewizor. W wieku lat jedenastu dostałem tamagoczi, jednego z tysięcy elektronicznych bytów japońskich demiurgów. W roku dwutysięcznym, niejako w imię dostosowania mnie do potrzeb nadchodzącego trzeciego millenium, zostałem skomputeryzowany. Nie minął rok a otrzymałem mój pierwszy telefon komórkowy (Motorolę!). Kolejne dwa lata i w moim domu pojawił się internet - najpierw przez wmontowany do płyty głównej modem, z czasem stały, płynący tepeesowskim kablem. W roku 2006 kupiłem sobie pierwszą empetrójkę zaś dwa lata później przesiadłem na komórkę z kolorowym wyświetlaczem i aparatem fotograficznym. Teraz zaś czuję, że dojrzałem (o dziwo, bo u mnie słabo z dojrzewaniem) do dokonania kolejnego kroku milowego. Innymi słowy: myślę o zaopatrzeniu się w smartfona.
Nie chodzi oczywiście o szpan - znacie mnie, nie jestem typem gadżeciarza. Nie biegam z wywieszonym jęzorem za nowinkami technicznymi, na elektronikę wydaję mniej niż na browar w Barrocku. Nie potrzebuję setki aplikacji do podnoszenia jakości mojego życia.
Moja koncepcja wynika raczej z poczucia, że smartfonizacja rzeczywistości, jakkolwiek budząca ambiwalentne odczucia i reakcje, jest zjawiskiem z grubsza nieuniknionym. Obawiam się, że pewnego dnia brak smartfona mógłby oznaczać dla mnie brak możliwości wykonania czegoś, wzięcia udziału w czymś, dołączenia do kogoś. Przykład? No nie wiem; jestem w pubie/klubie, nagle konkurs: wygraj piwo, wino albo Chivas Regal skanując poniższy kod QR. Bez smartfona - dupa. Albo w supermarkecie: pobierz aplikację, zarejestruj zakupy i skorzystaj z promocji na suchą krakowską. Też nie da rady. To są na razie jeszcze banały. Śmiem jednak twierdzić, że prawdziwe ograniczenia wynikające z braku smartfona w kieszeni dopiero przed nami. Zresztą, pojawiające się wszędzie kody QR, oferujące dostęp do informacji posiadaczom smartfonów, zdają się pikselowymi heroldami tego zjawiska. Innymi słowy: boję się elektronicznego ostracyzmu, tym bardziej dokuczliwego, że sam się poniekąd na niego skazuję. 
Podsumowując: chcę kupić smartfona. Tu jednak napotykam parę bardzo przyziemnych problemów - od zawsze mam telefon na kartę i nie zamierzam tego zmieniać. Wydać tysiaka na nowy aparat - nie bardzo. Wydać pół tysiaka na nowy, ale słaby telefon - również nie bardzo. Kupić używany - ludzie to świnie, nie ufam. Zetafon w Orange? - mały wybór. A jeśli już nawet postanowię zaszaleć - jaki wybrać? Ajfon wydaje się nieco przebrzmiały, niczym kolekcja Svena Hannawalda. Samsung Galaxy nie zmieści mi się w kieszeni. Nokia narodziny smartfonów przespała, pytanie więc, czy teraz daje jakość? Hmm... A może ktoś mi coś podpowie? 
Jakieś propozycje?


2 komentarze:

  1. uszyj sobie większe kieszenie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Samsung Galaxy S Advance. Miałem - do póki mi nie skradli (tak, ludzie to świnie i też im nie ufam). Akuratny na potrzebny standardowego korzystania i niedania się wykluczyć - przyzwoite osiągi, wygodny, poręczny i można kupić w rozsądnej cenie (ja miałem w abonamencie za 1pln, dlatego też nie kupię drugiego, bo telefonu nigdy nie kupiłem żadnego).

    OdpowiedzUsuń